poniedziałek, 27 lutego 2012

No to są jaja...

Naprawdę... Nie dość, że założyła mi blog w moim imieniu bez poinformowania mnie i mojej zgody... to jeszcze pisze w moim imieniu i udaje, że zna moje myśli. Wariatkowo!!!

Muszę napisać o tylu rzeczach, które wiem... o mrożeniu pościeli, o pieczeniu chleba, o ekologicznym zwalczaniu trądzika, o peelingach domowych, o tych wszystkich ekologicznych środkach czyszczących, piorących orzechach, paście do butów z banana... No i o jeździe konnej... To będzie czasem trochę zbyt obficie poruszane zagadnienie, ale jakoś przebrnie wytrwały czytelnik... W poprzednim życiu byłam albo koniem, albo stajennym, albo stajnią wreszcie... No bo czymś na pewno... I to czymś związanym z koniem. Pałam do nich miłością bezwzględną, która wszystko wybacza, na wszystko pozwala i wszystko tłumaczy. Jak u Ordonki. Postaram się ograniczać wpisy dotyczące szczegółów każdej lekcji jazdy konnej, choć może się zdarzyć, że się zapomnę... Wtedy napiszę o imieniu, metryce i drzewie genealogicznym konia na którym miałam przyjemność jeździć. Również te same dane dotyczące jego sąsiadów ze stajni oraz wszystkich uczestniczących w lekcji koni. Wysokość skakanych przeszkód, ich odległość i ilość udanych skoków w stosunku do ilości nie udanych moich i moich koleżanek... wraz z komentarzami instruktorki do wszystkich powyższych. Jak tak będzie to znaczy, że popłynęłam... W zamian za to następnym razem... wpis zrobię z jakiegoś pysznego, ekologicznego dania. 

Sama zapewne już niebawem napiszę dlaczego takie eco life mnie zainteresowało i jak to się stało, że tak mnie pochłonęło.

O papierosach tylko nie napiszę. Bo o tym nic kompletnie nie wiem:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz